Strony

poniedziałek, 18 lipca 2016

Na kraniec świata

Zawsze możemy wszystko zobaczyć z góry dzięki zdjęciom wykonywanym przez satelity należące do NASA. Tym razem oprócz zdjęć satelitarnych staniemy na pokładzie lodołamacza USCGC Healy. To należąca do USA średniej wielkości jednostka, której macierzystym portem jest Seattle na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Jednostka pełni wszechstronne  funkcje, pomagając m.in. w eskorcie mniejszych statków, transportujących np. paliwo do takich miejsc jak Nome, na zachodnim wybrzeżu Alaski. Lodołamacz bierze także udział w operacjach naukowych.  

A to historia tegorocznego rejsu lodołamacza Healy:
 
Załoga pod wodzą nieustraszone kapitana Hamiltona, wypłynęła 8 czerwca z Seattle, gdzie pierw skierowała się do... Honolulu na Hawajach, Healy zawinął do portu 15 czerwca. 

Po niezapomnianych i pięknych chwilach, spędzonych przy butelce rumu w portowych knajpach Honolulu, dzielni żeglarze ruszyli na północ. Kapitan skierował okręt w stronę Alaski. Pod koniec czerwca przywitał ich posępny widok ciemnych gór południowej Alaski i niegościnny port w Seward.


Seward zamieszkiwało niewielu ludzi, to było zupełnie inne miejsce niż Honolulu, ponure, niegościnne i zimne. Choć pogoda była przeważnie słoneczna, to co jakiś czas niebo przesłaniały ciężkie, ołowiane chmury, gnane silnymi wichrami.  Nie mieli tam dobrych trunków, a wszędzie było czuć nieprzyjemny zapach morskich ryb, wystawianych przez handlarzy na miejscowych kramach.

Spragnieni przygód żeglarze po kilkudniowej przerwie, ruszyli w swoją morską wyprawę na daleką północ.


Upuszczając port 3 lipca, załogę żegnał surowy widok zielonych gór, których zbocza schodziły do fiordu. Okręt skierował się na zachód, a następnie na północ, na Morze Beringa. Spokojne wody falowały lekko na wietrze, a Słońce przebijało się przez szare, sunące leniwie chmury.


7 lipca załoga lodołamacza Healy przekroczyła Cieśninę Beringa, towarzyszyła im posępna, chłodna pogoda, a przed okrętem rozpościerały się bezkresne wody Oceanu Arktycznego. Gdzieś tam, daleko zaczyna się lodowa pustynia oceanu - myśleli z pewnością żeglarze. Niezrażeni mrokiem i grozą tej wrogiej krainy, płynęli dalej, na północ. 

  
Po kilku dniach na wodach Morza Czukockiego, 130 mil od portu w Barrow, załoga zobaczyła pierwsze kawałki lodu.


 Z każdą godziną żeglarzom ukazywały się coraz większe kry lodowe.


Nie będąc aż tak daleko na północ, na na wodach Morza Czukockiego, kry stawały się coraz większe. Pojawiały się pierwsze lodowe pola, tej zimnej i nieprzyjaznej krainy. 



Du stu diabłów! - wrzasnął kapitan, fajka wyleciała mu z ust - A mówili, że nie będzie lodu. Dziennik pokładowy: 9 lipca, 71 stopień północny, natrafiliśmy na gęste pole lodowe. 



Czy widać granicę lodu? - zapytał się kapitan do żeglarza stającego na bocianim gnieździe - Nie! Nie kapitanie, nie ma nic, jak okiem sięgnąć tylko lód, wszędzie lód, coraz grubszy. 

Niebo spowija mgła - rzekł drżącym głosem marynarz z bocianiego gniazda...


4 komentarze:

  1. To następnym razem może coś o Spitsbergenie:

    http://kopalniawiedzy.pl/lodowiec-Spitsbergen-Ziemia-Dicksona,24858

    OdpowiedzUsuń
  2. To oczywiste, że topnieją. Ale lodowce Svalbardu mają niewielkie znaczenie w klimacie i poziomie oceanów - są małe. Natomiast, bo chodzi ci chyba, że mam opisać wyprawę na Spitsbergen. Nie to raczej byłoby nudne, bo po drodze nie ma lodu.
    Samo zaś te krótkie opowiadanie, to tylko takie, krótkie odejście od głównego nurtu bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Raczej chodziło o kondycję lodowców i konsekwencje ich topnienia. Oczywiście nie chodzi tylko o ten wymieniony w komunikacie, ale o całość w obszarze Arktyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ci powiem, że stan lodowców jest zły i zmiany postępują coraz szybciej. Oczywiście każdy lodowiec to odmienny przypadek. Jedne zanikają naprawdę szybko, i mogą zniknąć za rok za dwa. A inne będą topić się nawet setki lat, albo przynajmniej 100-120 lat, jak lodowce w Himalajach.

      Usuń