wtorek, 7 października 2014

Arktyczny zmierzch cywilizacji

Coraz więcej ekspertów stwierdza, że możliwości utrzymywania dotychczasowego modelu gospodarczego, bazującego na wykładniczym wzroście zużycia zasobów nieodnawialnych (tudzież zużywaniu zasobów odnawialnych takich jak woda, gleby, lasy czy łowiska w tempie szybszym od ich regeneracji) już się kończą – i albo stworzymy nowy model, zanim dotychczasowy zawali się z hukiem, albo… nie zrobimy tego. Na razie większość polityków działa tak, jakby marzyła o tym drugim scenariuszu. Na całym świecie łatwe zasoby się kończą i trzeba sięgać po coraz trudniejsze. Widzimy to także u nas w Polsce, gdzie na bogatym kiedyś w węgiel Śląsku kopiemy coraz głębiej i sięgamy po złoża węgla coraz gorszej jakości i mniejszej grubości – coraz większym kosztem; rozważamy wysiedlanie dziesiątek tysięcy ludzi mieszkających na doskonałych ziemiach rolnych pod budowę kolejnych odkrywek węgla brunatnego czy – z powodu wyczerpania konwencjonalnych złóż gazu ziemnego – przymierzamy się do paskudnej środowiskowo i społecznie eksploatacji złóż gazu łupkowego. Z problemami tego typu mierzy się cały świat.

Ale jest jeszcze jedna, ostatnia granica, ostatni ląd, który może zasiedlić. Ostatni region  Ziemi z wciąż nienaruszonymi zasobami, które możemy wydobyć i zużyć. Ostatnie złoża ropy i gazu, które możemy wydobyć i puścić z dymem, jeszcze bardziej nasilając globalne ocieplenie: Arktyka.

Ocieplający się klimat, kurcząca się czapa polarna Oceanu Arktycznego i lądolód Grenlandii otwierają ten region dla naszej działalności gospodarczej.

W Nuuk na Grenlandii obok tradycyjnej zabudowy powstają pierwsze wieżowce. Źródło

W ostatnich latach obserwujemy powstawanie i rozwój osiedli ludzkich za kołem polarnym. Tereny te jeszcze kilkadziesiąt lat temu były miejscami trudnodostępnymi. Dziś w miarę postępującego ocieplenia klimatu stają się coraz łatwiejsze w dostępie, więc zajmujemy je, dzięki czemu mamy możliwość utrzymania wykładniczego wzrostu gospodarczego na skończonej planecie jeszcze przez parę kolejnych lat. Te miejsca dzisiaj są oddalonymi od wszelkiej cywilizacji osadami górniczymi, ale w przyszłości mogą zmienić się w zamieszkiwane przez setki tysięcy ludzi metropolie, bogacące się na wciąż prawie nienaruszonych skarbach Arktyki.

Wraz z roztapianiem się liczących dziesiątki i setki tysięcy lat lodowców i lodu morskiego, zainteresowanie bogactwami naturalnymi dalekiej północy systematycznie rośnie. Mówi się, że na ociepleniu klimatu skorzystają zwłaszcza górnicy i nafciarze, ponieważ to, co dotąd spoczywało pod lodem, już niedługo znajdzie się w zasięgu ręki. Do Arktyki przybywa coraz więcej naukowców, którzy badają poważne zmiany zachodzące w tamtejszym ekosystemie. Wyniki ich badań coraz częściej są wykorzystywane przez przedsiębiorców, w pogoni a zyskiem coraz liczniej przybywających do tego regionu. Im więcej przyjezdnych, tym bardziej bogacą się mieszkańcy arktycznych osad. Turyści korzystają z ich infrastruktury, która na bieżąco jest rozwijana.

Dane statystyczne pokazują, że z biegiem lat populacja miejscowości rośnie, wzrasta też ich zamożność. Jednak prawdziwą świetność mają wciąż przed sobą. Nuuk na Grenlandii, Alert i Eureka w Kanadzie czy Barrow i Prudhoe Bay na Alasce, to tylko kilka przykładów osad, które dzisiaj są zamieszkiwane czasowo przez kilka tysięcy górników i nafciarzy, a które błyskawicznie się rozwijają. Do osad z każdym sezonem dociera coraz więcej sprzętu i towarów. Powstają nowe budynki, domy, infrastruktura służąca wydobyciu ropy i gazu oraz cennych minerałów.

To jasna strona medalu. Ale jest też druga strona, która pokazuje, że ta pierwsza to niestety tylko bardzo złudna idylla. Z pewnością, skorzystamy, ale biorąc pod uwagę katastrofalne skutki globalnego ocieplenia, zyski te szybko zmienią się w straty. Na razie wszystko wydaje się być w porządku, przynajmniej jeśli pominiemy rosnące koszty wydobycia ropy, produkcji żywności, degradacji środowiska, czy pojawiających się na horyzoncie konfliktów o zasoby. Faktycznie, na krótką metę skorzystamy gospodarczo na ocieplającym się klimacie Arktyki. Zwłaszcza, że miejsca takie jak kraje śródziemnomorskie staną się terenami o (delikatnie mówiąc) mocno nieprzychylnym klimacie.

Za mniej niż 50 lat, gdy wieczne śniegi i lody północy roztopią się w takim stopniu, że umożliwią wydobycie na masową skalę, przemysł ruszy pełną parą, a szukający pracy ludzie będą przybywać tysiącami. Jeśli prognozy klimatologów się spełnią i globalne ocieplenie będzie błyskawicznie postępować, wysokie temperatury zmuszą setki milionów ludzi do przeniesienia się dalej na północ. Pierwsze oznaki zmian klimatycznych w Arktyce są widoczne wyraźniej niż gdziekolwiek indziej na świecie. W ostatnich latach wiele arktycznych osad odnotowało nowe historyczne rekordy ciepła. Np. na kanadyjskim Archipelagu Arktycznym po raz pierwszy zmierzono 21oC. Oczywiście mrozy z dalekiej północy szybko nie znikną (przynajmniej według ostrożnych prognoz), ale w porównaniu z obecnymi, wyraźnie zelżeją.

Nie liczmy jednak na to, że faktycznie rozkwit cywilizacji arktycznej będzie trwać, o ile w ogóle się na dobre rozkręci. Zmiana klimatu, jaka nas dotyczy, to nie tylko cieplejszy klimat i dłuższy okres wegetacyjny, szczególnie w rejonach subpolarnych.  Skutki rozpadu czapy polarnej będą miały katastrofalny wpływ na nasz świat. Guy McPherson – emerytowany profesor biologii ewolucyjnej, zasobów naturalnych i ekologii na Uniwersytecie w Arizonie, który od 25 lat jest ekspertem w dziedzinie zmian klimatycznych – wyjaśnił TruthOut, dlaczego Arktyka ma absolutnie decydujący wpływ na planetarne warunki pogodowe: 

„Arktyczny lód służy za planetarny klimatyzator, ludzie nie istnieli na Ziemi bez arktycznego lodu, co sugeruje, że planeta jest zbyt ciepła dla dużych ssaków bez planetarnego klimatyzatora.” Z Arktyką wolną latem od lodu McPherson przewiduje szybkie, dramatyczne zmiany. „Ziemia nagrzeje się błyskawicznie, „powiedział. „Rozważmy stosunkowo prosty przykład z zakresu fizyki. Aby zamienić kilogram lodu przy 0°C na 1 litr wody o tej samej temperaturze, potrzeba nieco ponad 79 kilokalorii. Kiedy lód jest już zamieniony w wodę, dodanie identycznej ilości energii zwiększa temperaturę wody do ponad 79°C.”

 Zmiana albedo powierzchni ma wpływ na pochłanianie energii ze Słońca. Czapa polarna odbija promienie słoneczne, dzięki czemu Arktyka i znaczne obszary wokół niej nie nagrzewają się. Coraz większa utrata lodu w Arktyce powoduje, że powierzchnia planety pochłania większą ilość energii wzmacniając proces globalnego ocieplenia, przy okazji destabilizując warunki pogodowe wokół Oceanu Arktycznego. Na zdjęciu topniejący lód na Morzu Czukockim w lipcu 2012 roku, Terra, NASA.

Następnie McPherson obrazuje sobie ten proces w skali Oceanu Arktycznego: „Bez absorbującego energię, arktycznego lodu, energia ta zostanie pochłonięta przez ciemne wody oceanu. Nawet odrobina lodu stanowi potężny bufor przed gwałtownym ogrzaniem oceanu (i tym samym planety).” Ciepło przenosi się znad rozgrzanego równika do zimnych biegunów Ziemi za przyczyną cyrkulacji atmosferycznej i prądów oceanicznych. Lecz ze względu na ludzkie emisje gazów cieplarnianych, system planety ulega ociepleniu. W Arktyce oznacza to, że ocieplenie powoduje niezwykle szybką utratę objętości lodu morskiego oraz lądowej, wiosennej pokrywy śnieżnej, co w konsekwencji odsłania ciemne powierzchnie wód oceanu i wiecznej zmarzliny.

Kiedy Ocean Arktyczny będzie wolny od lodu, jego ciemna powierzchnia pochłonie gigantyczne ilości energii słonecznej. W rezultacie temperatura w Arktyce znacząco wzrośnie. To zmniejszy różnicę temperatur między Arktyką i równikiem, a tym samym zmniejszy ilość ciepła zmierzającego od równika w kierunku północnym, powodując spowolnienie wiatrów tworzących prąd strumieniowy. Prąd strumieniowy w takich warunkach zaczyna falować, a to z kolei prowadzi do anomalii w pogodzie. Proces ten już zresztą od kilku lat obserwujemy, ale po całkowitym stopnieniu czapy polarnej skala anomalii się nasili. Do tego nałoży się ogólne ocieplenie ziemskiej atmosfery. Co wtedy? U nas, w naszych szerokościach geograficznych na porządku dziennym staną się różnorodne anomalie pogodowe, szczególnie długotrwałe okresy tej samej pogody. Uporczywe susze (a także zimne deszczowe okresy, zależnie od tego, czy prąd strumieniowy utknie na północ, czy na południe od nas) odbiją się przede wszystkim na rolnictwie. Nie tylko u nas w Polsce, ale też w wielu innych regionach Ziemi, np. w Stanach Zjednoczonych czy Rosji. Latem 2010 roku w Rosji rekordowe fale upałów i susza doprowadziły do zniszczenia 40% plonów. Skutkowało to nie tylko w samej Rosji, ale na całym świecie drastycznymi skokami cenowymi żywności. Następstwem była tzw. Arabska Wiosna.

Zmiany cen żywności na światowym rynku. FAO

Zwykły wzrost temperatur i pozornie niewinne roztopy w Arktyce w ostatnich latach przełożyły się na rekordowy wzrost cen żywności na świecie. Oczywiście drugą przyczyną są rosnące koszty wydobycia ropy i jej ceny. Teraz wyobraźmy sobie trwające kilka miesięcy fale upałów i susze na środkowym zachodzie USA, który jest spichlerzem świata. Na światowym rynku żywności zapanowałby chaos, co skończyłoby się niepokojami społecznymi, rebeliami w biednych krajach Trzeciego Świata, upadkiem rządów, śmiercią milionów ludzi i destabilizacją sytuacji społecznej w tych krajach. Sytuacja ta stworzyłaby podatny grunt dla ruchów ekstremistycznych i fali przemocy. Próbkę tego mamy dziś w Syrii czy w Iraku. Ostatnio też nawet w Arabii Saudyjskiej.

Jak w takiej sytuacji miałby wyglądać rozwój miast w Arktyce, podczas gdy wiele państw na świecie zacznie ogarniać anarchia? Ponieważ współczesne gospodarki to bardzo delikatny system w globalne wiosce, trudno więc przewidzieć przyszłe koszty zmian klimatu, braku lodu w Arktyce i wszystkiego co się z tym wiąże. Nie wiemy jak szybko będą zachodzić zmiany, ale wiemy, jaka może być skala i potencjalne konsekwencje. Jeszcze w latach 80-tych XX wieku roczne straty gospodarcze wynosiły 50 mld dolarów. W pierwszej dekadzie tego wieku świat rocznie tracił 200 mld dolarów. W dalszej perspektywie czasowej, po stopieniu się czapy polarnej w Arktyce, kiedy zaczną destabilizować się hydraty metanu – koszty mogą okazać się astronomiczne.  Już uwolnienie 5% hydratów metanu z dna Oceanu Arktycznego (czyli 50 GtC) może przełożyć się na straty rzędu 10 000-200 000 mld dolarów, z najbardziej prawdopodobną wartością 60 000 mld dolarów (Whiteman 2013). Ta ostatnia kwota jest porównywalna z rocznym PKB wszystkich krajów świata, wynoszącym 70 000 mld dolarów. W takiej sytuacji, kiedy wszystkie państwa na świecie będą ponosić ogromne straty z powodu susz, powodzi, wichur i innych ekstremalnych zjawisk pogodowych, bardzo szybko doszłoby do światowego załamania cywilizacyjnego, ze wszystkimi tego ponurymi konsekwencjami.

W trakcie Paleoceńsko-Eoceńskiego Maksimum Termicznego doszło do gwałtownego wzrostu temperatur spowodowanego przez destabilizację hydratów metanu w Arktyce. Wikipedia

Spoglądając na rozkwitającą cywilizację za kołem polarnym, czy rosyjskie ambicje naftowe, wydaje się nam, że taki model wzrostu gospodarczego będzie trwać zawsze. Ale to niemożliwe. Nie będzie kolejnego El-Dorado ani nowych metropolii. Jeśli będziemy dalej spalać węgiel, ropę i gaz, to wkrótce przekroczymy wszystkie punkty krytyczne klimatu Ziemi, za którymi nie będzie już odwrotu. Ziści się scenariusz PETM (destabilizacja hydratów metanu), a nawet ten jakościowy zbliżony do wymierania perskiego (spalanie całości lub prawie całości paliw kopalnych, połączone z destabilizacją hydratów). W takiej sytuacji, mając nawet wysokie mniemanie o naszych zdolnościach adaptacji, możemy uznać, że nasze istnienie mogłoby zostać wystawione na zbyt ciężką próbę.

Zobacz także:




4 komentarze:

  1. Lodowce Arktyki się topią, a tymczasem nizinne obszary środkowe dawnej Laurazji ulegają ochłodzeniu. W Polsce Wschodniej od lat sezon wegetacji roślin trwa krócej, niż w latach osiemdziesiątych ub. wieku. Klimat w tej części kraju dzieli się na dwa sezony: stały, czyli względnie ciepły, który trwa od połowy kwietnia do połowy października, oraz zmienny, albo niestabilny, czyli obejmujący dawną jesień, zimę i wiosnę. Każdego dnia powtarza się ten sam schemat, już mnie to nudzi: narastający chłód, zimno, transport wilgoci, opady i gwałtowne ocieplenie, a potem takie samo ochłodzenie i znowu opady. To się dzieje za szybko. Zmiany pogody czuję w stawach, każdego popołudnia. Coś takiego było w lecie 2008 i 2009 r., dwa razy pod rząd. Krótkotrwałe ocieplenie, nagły spadek temp., i ulewa, albo odwrotnie: chłód, nagłe ocieplenie i burza z piorunami. W listopadzie 2008 spadł zestalony dwutlenek węgla. Pamiętam, jak budowałem ścianę śniegu chroniącą przed wiatrem. Śnieg wcale się nie zlepiał, bo nie tworzyła go w całości woda.
    Ten proces przerwał dopiero wybuch wulkanu na Islandii wiosną 2010r. Ostatnim rokiem ciepłym przed tymi wariactwami był 2007, kiedy lato trwało aż do listopada. Obszar wschodnich województw nie będzie taki ciepły, jak się przewiduje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro prąd strumieniowy będzie falował to nie grożą nam długie okresy tej samej pogody. Będzie pogoda mocno zmienna i o to chodzi.

    OdpowiedzUsuń